Zamknęłam za
blondynem mosiężne drzwi i odetchnęłam z ulgą. Wreszcie poszedł. Cóż za
irytujący człowiek. Któż to słyszał, aby zapraszać młodą damę na spotkanie,
zaledwie po kilku minutach rozmowy? Już od chwili kiedy go ujrzałam, czułam że będą z nim problemy. Najchętniej nie wpuszczałabym go do domu, ale moje dobre
wychowanie nie pozwalało mi na postąpienie w ten sposób, choć nie ukrywam,
miałam ochotę zabić go gołymi rękami, kiedy z pożądaniem w oczach mierzył moje
ciało… aż wzdrygnęłam się na to wspomnienie.
Zresztą… nieważne.
Mam teraz ważniejsze sprawy na
głowie… takie jak list dołączony do księgi, którą dostałam. Swoją drogą był w
niej zawarty stek bzdur. Jakieś nieokiełznane receptury na sporządzanie z ziół
napojów, które to miały wywoływać miłość, uległość, a nawet śmierć. Cztery
kartki wystarczyły, bym zatrzasnęła i ukryła tę opowiastkę pod moim łóżkiem. Nie
mogłam przecież dopuścić, aby ktoś odkrył, że mam w pokoju takie rzeczy. Miałam
nadzieję, że chociaż z listu dowiem się czegoś na temat mojej rodziny…
Popędziłam
do salonu i usiadłam przy stole, na którym stał bukiet, który dziś dostałam… a
właśnie… skąd Rahl miał kwiaty, skoro, jak mnie przekonywał, trafił w tę
okolicę przypadkiem? Mieszkam przecież na obrzeżu miasta... ale z drugiej strony skąd mógł wiedzieć o moim istnieniu,
skoro dopiero co wprowadził się tutaj? Nie widziałam go nigdy wcześniej, więc zapewne on mnie również.
Zerknęłam na kartkę
i łapczywie złapałam oddech. W pokoju jakby pociemniało, choć był środek dnia,
uderzył we mnie powiew zimnego wiatru, a kiedy spojrzałam na kartkę, widniał na
niej napis ‘Leanne Rude', przyglądałam
się temu kilka sekund, ciężko oddychając, po czym skupiłam mój wzrok na czarnym
płatku róży, który opadł właśnie na papier… a przecież bukiet składał się z
czerwonych róż. Zamrugałam kilkukrotnie i z ulgą stwierdziłam, że było to tylko
moje wyobrażenie. W pokoju znów było jasno, spokojnie, na kartce obok mojego imienia widniało moje nazwisko, a płatek
kwiatu miał kolor czerwony. Odetchnęłam z ulgą i rozłożyłam kartkę…
Kochana Leanne!
Mój czas dobiega końca i zapewne
ten list otrzymasz już po mojej śmierci. Wiem, że moje słowa mogą wydawać Ci
się głupstwami, napisanymi przez staruszkę, której niespełna rozumu, ale
domyślam się iż sama zauważyłaś, że różnisz się od dziewcząt w Twoim wieku.
Chciałabym Cię przeprosić… teraz,
kiedy znasz prawdę, możesz sobie myśleć, iż moja córka oddała Cię, ponieważ
byłaś nieślubnym dzieckiem i bała się rzucania fałszywych oskarżeń. Prawda jest jednak inna.
Ród Evans, już od kilku wieków
jest prześladowany, nie zdajesz sobie sprawy ile kobiet z naszej rodziny
zostało spalonych na stosie. Może Ci się to wydawać bzdurą, Leanne, ale jestem
czarownicą. Twoja matka, Diana nie miała zdolności magicznych, więc miałyśmy
nadzieję, że i Ciebie to ominie, chciałyśmy dla Ciebie lepszego życia, bez
wytykania palcami, wiecznego uciekania z miasta do miasta, z obawy przed
śmiercią… niestety popełniłyśmy błąd. Magia jest w Tobie, a ja nie mogę Cię
teraz nauczyć jak nią kierować… mogę dać Ci jedynie tę księgę i przeprosić za
wszystko... Pamiętaj, że ten dar jest błogosławieństwem, ale i przekleństwem
jednocześnie, od Ciebie zależy jak nim pokierujesz. Skończyłaś szesnaście lat,
przygotuj się, że niebawem się w Tobie obudzi. Mogłaś do tej pory niczego nie
zauważyć, ale teraz właśnie się zacznie…
Chciałabym, abyś wiedziała, że
zawsze wiele dla mnie znaczyłaś, obserwowałam Twoje życie z boku i wiedz, że
jestem z Ciebie dumna. Wyrosłaś na piękną, mądrą kobietę. Jesteś taka młoda, a
już masz takie powodzenie u mężczyzn… mam nadzieję iż spotkasz na swojej
życiowej drodze kogoś, kto pokocha Cię szczerą miłością, zaakceptuje taką, jaką
jesteś… z Twoją wyjątkowością. Wierzę, że dasz sobie radę, mimo że
postawiłyśmy przed Tobą tak trudne zadanie. Kocham Cię.
Twoja babcia
Gwendolyn Evans
Po
przeczytaniu tych słów, najzwyczajniej w świecie się roześmiałam. Jak to
dobrze, że trafiłam do tego domu, a nie wychowywałam się wśród wariatów. Cóż…
przynajmniej wiem, że mojej rodziny nie warto szukać, nie warto także dochodzić
jej historii. Pozostaje mi jedynie mieszkać w tym niewielkim pałacyku z
przybranymi rodzicami i udawać, że nie wiem o moich prawdziwych korzeniach.
Wstałam z krzesła i po kamiennych schodach pobiegłam na drugie piętro, gdzie
znajdował się mój pokój. Włożyłam kartkę między stronice księgi. Kiedy tylko
nadejdzie zima, pod osłoną nocy wrzucę to do pieca i nikt nigdy nie pozna mojej
małej tajemnicy…
-Sama to zrobię. –warknęłam na
guwernantkę, wyrywając jej grzebień z ręki, kiedy to po raz kolejny
dzisiejszego dnia szarpnęła za moje włosy zbyt mocno.
-Przepraszam, panienko, źle się
dziś… - zaczęła, ale jej przerwałam.
-Idź już, Muriel.
Kiedy zamknęła za sobą drzwi,
odgarnęłam kosmyki włosów, które opadały mi na czoło, po obu jego stronach i
spięłam je grzebykiem z tyłu głowy. Reszcie włosów pozwoliłam po prostu opaść
na moje plecy. Nienawidziłam moich długich, kręconych włosów, które wiecznie
się targały. O niczym tak nie marzyłam, jak o ścięciu ich, ale matka mi nie
pozwalała. Sięgały mi pleców i były tylko moim utrapieniem. Były strasznie
gęste tak, że kiedy miałam je spięte na czubku głowy, kapelusz zawsze wisiał mi
na koku, zamiast przylegać do głowy. Podeszłam do lustra i obróciłam się wokół
własnej osi, sprawiając tym samym, że moja długa bladoróżowa suknia zafalowała.
Prezentowałam się całkiem dobrze. Zeszłam na dół, gdzie czekali już moi rodzice
gotowi, do wyjścia. Wiedząc, iż na dzisiejszym spotkaniu będzie ten blondyn,
straciłam ochotę na pójście tam, jednak nie miałam innego wyboru, musiałam iść.
Wysiadłam z karety
z pomocą woźnicy i stanęłam obok rodziców. Ruszyliśmy usypaną z kamyków dróżką
w stronę Ratusza. Matka mamrotała coś o młodym malarzu, którym zapewne był ten
blondyn. Weszłam do budynku i zobaczyłam grupkę dziewczyn w moim wieku, które
chichotały w kącie, rozmawiając z Georgem Creswellem. Każda z nich marzyła o tym,
aby zostać jego żoną. Dla mnie był on tylko zarozumiałym, bogatym,
rozpieszczonym synem miejscowego lekarza. Miał dwadzieścia trzy lata, ale zachowywał się mniej dojrzale niż
piętnastolatek. Nie mam pojęcia co one w nim widziały. Najgorsze było to, że
moi rodzice uważali go za dobrego kandydata na męża dla mnie, a jego ojciec mnie za idealną żonę... w końcu pochodziłam z dobrej rodziny... jednej z najbogatszych...
Po przywitaniu się ze wszystkimi
usiadłam z rodzicami za stolikiem i słuchałam nudnej przemowy burmistrza na temat nowego mieszkańca…
Siedziałam przy
stole sama, spoglądając na tłumek, jaki zgromadził się wokół Rahla… jakie te
dziewczęta były puste. Wywróciłam oczami, kiedy zobaczyłam zbliżającego się w
moją stronę szatyna, który dzierżył w ręku jakiś trunek.
-Witam, Leanne. A ty nie witasz
się z naszym nowym przyjacielem? - zapytał George ze złośliwym uśmiechem,
siadając obok mnie.
-Tak się składa, że już go
poznałam. - odrzekłam spokojnie. –Czemu pytasz? Chcesz, abym wypłoszyła od niego
adoratorki, które jak widać cię opuściły?
-To tymczasowe zainteresowanie,
zaraz wrócą. Tymczasem my moglibyśmy… - zaczął, kładąc rękę na moim kolanie i
przesuwając ją coraz wyżej. Zupełnie nieprzejęta tym gestem, spojrzałam mu
prosto w oczy, z obojętną miną.
-Nie interesują mnie takie
propozycje, jednakże jestem pewna, że jeżeli zapytasz Rose, z pewnością się
zgodzi. - chwyciłam jego rękę i odsunęłam ją od mojego ciała.
-Nie wiesz co tracisz.
Patrzył na mnie przez chwilę, po
czym wbił wzrok w przestrzeń za mną. Automatycznie się odwróciłam i napotkałam
wzrok Rahla.
-Chyba nasz artysta się tobą
zainteresował, Leanne. - szyderczo się zaśmiał i przechylił kieliszek do swoich
ust. Zmrużyłam oczy.
-Nie powinno cię to obchodzić. - powiedziałam wymijająco, na co zakrztusił się alkoholem.
-Och, ktoś wreszcie skradł serce
naszej pięknej rudowłosej?
-Nie twoja sprawa.
Nie chciałam o tym mówić,
oczywiście nie czułam żadnej sympatii do Rahla, ale niedopowiedzeniem mogłam
wprowadzić w błąd George’a i tym samym zapewnić sobie spokój.
-Odpowiedz. - złapał za mój
nadgarstek i przez jakiś czas mierzyliśmy się nienawistnym wzrokiem. Jak widać, alkohol już zrobił swoje. Na trzeźwo nigdy nie zrobiłby czegoś takiego… zwłaszcza
publicznie.
Wstał i odszedł. Wyglądałam na
spokojną, ale w głębi duszy byłam zła. Denerwował mnie jak nikt inny, a fakt,
że mógł zostać moim mężem, sprawiał iż ciśnienie gwałtownie mi się podnosiło…
nie mogłam do tego dopuścić…
-Witam, mogę prosić panienkę do
tańca? - Rahl wyciągnął do mnie rękę, którą po chwili chwyciłam. Moje usta
wykrzywiły się w fałszywym uśmiechu. Skąd on się tutaj w ogóle wziął? Położyłam
dłoń na jego ramieniu, a drugą splotłam z jego ręką. Czułam, jak jego spoczywającą
na mojej tali ręką przyciąga mnie bliżej do niego. Tańczyliśmy walca. Cały
czas byłam uśmiechnięta, lecz naprawdę chciałam już uwolnić się od tego
towarzystwa. Najlepiej zamknąć się w moim pokoju…
-Słuchaj, Leanne… artysta nie
jest dla ciebie zbyt dobrą partią… - zaczęła moja matka, a ja wywróciłam oczami.
-Mamo, on mnie nie interesuje.
Tak samo, zresztą, jak i George. - starałam się zachować spokój, ale w moim
głosie dało wyczuć się nutę wyrzutu, kiedy tylko wspomniałam o szatynie.
-Ależ, kochana… będziesz miała z
nim wspaniałe życie, spójrz jakie bogactwa cię czekają. - zaczęła z szerokim
uśmiechem.
-Nie wiesz jak on traktuje
kobiety, poza tym to pijak! Mamo, spójrz tylko na niego. - warknęłam.
-Leanne, nie unoś się. Jeszcze
nic nie jest wiadome, nie jesteście jeszcze zaręczeni.
Na dźwięk słowa „zaręczeni” krew
się we mnie zagotowała.
-Nie wyjdę za niego, mamo. Jeżeli
mnie do tego zmusicie, ucieknę z domu.
Matka spojrzała na mnie
zszokowana znad kieliszka z winem.
-Nie mogłabyś zrobić takiego
wstydu własnym rodzicom!
Ugryzłam się w język, aby nie
zdradzić tego, o czym nie dawno się dowiedziałam. W końcu matka miała rację…
nie było zaręczyn… zawsze George mógł sobie znaleźć inną żonę… ale czy to
prawdopodobne, kiedy to ja byłam uznawana za najlepszą partię w mieście?
Przerzuciłam wzrok na ojca i
dopiero teraz zauważyłam iż rozmawia on z blondynem. Och… czy on mnie
prześladuje?
-Potrzebuję świeżego powietrza.
Nie czekając na reakcję matki,
wstałam od stołu i wyszłam na zewnątrz. Stanęłam przy kamiennym murze, próbując
opanować moje skołatane nerwy. Nie chciałam wychodzić za mąż… nie czułam się
gotowa i absolutnie nie czułam potrzeby zakładania rodziny, a tymczasem już od
dwóch lat, rodzice zastanawiali się za kogo mnie wydać… może lepiej byłoby po
prostu ze sobą skończyć? Byłoby to lepsze od spędzenia życia z pijakiem,
uganiającym się za każdą kobietą…
-Wszystko w porządku? - usłyszałam
za swoim uchem i gwałtownie podskoczyłam.
Rahl… czy ja nie mogę mieć chwili
spokoju?
-Tak, dziękuję za troskę. - odpowiedziałam, marząc o tym, aby wrócił do budynku.
-Może panienka usiądzie?
Westchnęłam i wzięłam go pod
rękę, którą nadstawił, po czym pokonaliśmy kilka metrów, aby usiąść na ławce
stojącej przy dróżce niewielkiego ogrodu, otaczającego ratusz.
-Jesteś strasznie blada, na pewno
wszystko w porządku? - popatrzył na mnie swoimi niebieskimi oczami z wymalowaną
na twarzy troską.
-Tak, potrzebowałam po prostu
oddechu.
Odgarnęłam włosy, które wymsknęły
się spod grzebyka i zaszły mi w oczy. Siedzieliśmy kilka minut w milczeniu, po
czym zauważyłam kroczących w moją stronę rodziców. Oboje mieli niezadowolone
miny.. w końcu byłam sam na sam z mężczyzną, co powiedzą ludzie? Niesamowite,
jak każdego obchodzi opinia innych.
-Leanne! - zaczął ojciec, ale mój
towarzysz nie pozwolił mu dokończyć.
-Niech pan się nie denerwuje.
Pańska córka zasłabła, więc zaoferowałem jej swoją pomoc.
Rodzice przyjrzeli mi się
badawczym wzrokiem i chyba uwierzyli słowom blondyna. Musiałam nieciekawie wyglądać
-W takim razie dziękujemy panu za
pomoc. - odrzekła chłodnym głosem matka, tym samym dając mu do zrozumienia, aby
odszedł, co oczywiście uczynił.
Zaledwie kwadrans później ruszyliśmy karetą w drogę powrotną, nie odzywając się do siebie
słowem.
~~~
Przepraszam za opóźnienie, ale wystąpiły pewne komplikacje, to i tak cud, że jest dziś rozdział. Następny za tydzień (?) doda Kasia :)
Czuję się trochę jak kosmitka, czytając to opowiadanie. To zupełnie inny świat, a imiona babci i guwernantki tak mnie rozśmieszyły! Ale trzeba tutaj położyć nacisk na fakt, iż temat miłości pasuje do każdego stulecia, bo jest wieczny. Czytając 'Rahl', zawsze wyobrażam sobie Nialla, a to automatycznie poprawia wizję, haha. Tylko chyba troszkę za bardzo uosabiam główną bohaterkę z Anią #wybaczcie
OdpowiedzUsuńNareszcie nadrobiłam i teraz czekam na następne rozdziały! Poza tym podoba mi się czarodziejski wątek, taka trochę Bonnie.
Weny życzę! x
- prosząca o więcej, Mary_Jo x
Czarownica :) Wyczuwam kłopoty, na pewno dziewczyna będzie zaszokowana, że jednak nią jest. Ciekawa jestem mocy, jakie posiada. Jedną z nich będzie prawdopodobnie przewidywanie przyszłości, w końcu miała wizję. W jaki sposób poradzi sobie z tym, co w niej siedzi?
OdpowiedzUsuńRahl zapewne nie da jej spokoju, i podejrzewam, że Lea wyjdzie za niego, żeby nie zostać żoną Georga. Ale mogę się mylić, może macie w zanadrzu jakąś niespodziankę, która mnie zaskoczy.
Rozdział co prawda krótki, ale sporo można się z niego dowiedzieć, a to daje pole do popisu wyobraźni. Siłą rzeczy zastanawiam się, co będzie dalej i snuję różne wątki, próbując odgadnąć ten, który wybrałyście.
Pozdrawiam, czekam na kolejny kawałek tej bajecznej historii.
Ps. Nie wiem dlaczego, ale już lubię Rahla. Mimo, że może okazać się skurwielem. Albo właśnie dlatego.
Yas.